Afera RARS. „Nazywam się Justyna Gdańska. Wstydzę się i bardzo żałuję”

– Pragnę przeprosić za swoje postępowanie. Wiem, że zawiodłam – mówi Wirtualnej Polsce Justyna Gdańska. Była dyrektorka działu zakupów Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych udzieliła pierwszego wywiadu po opuszczeniu aresztu. Opisuje, jaka była jej rola w jednej z największych afer pod rządami PiS.apewnienie rezerw żywności, leków, sprzętu i paliwa na wypadek wojny lub sytuacji kryzysowych jak np. pandemia COVID-19 – za to m.in. odpowiada Rządowa Agencja Rezerw Strategicznych. Agencja powołana za rządów PiS w grudniu 2020 roku podlegała premierowi Mateuszowi Morawieckiemu. Prezesem agencji został Michał K. bliski współpracownik Mateusza Morawieckiego.W przeszłości K. pracował jako menedżer w banku BZ WBK (obecnie Santander), którym kierował wówczas Morawiecki, a po objęciu władzy przez PiS był zatrudniony w państwowym PKO BP oraz Polskiej Grupie Zbrojeniowej.

Niektóre z zakupów zawieranych przez RARS, która dysponowała miliardami złotych z budżetu państwa, zwróciły uwagę CBA. Chodziło głównie o kontrakty z Pawłem Szopą, właścicielem marki odzieżowej Red is Bad. W ciągu trzech lat RARS miała przelać na konto biznesmena ponad 500 mln zł.”Charakterystycznym elementem procederu jest to, że zamówienia RARS są kierowane do z góry wybranej wąskiej grupy osób, w tym przedsiębiorcy Pawła Szopy, który uzyskuje za zbywane do Agencji towary ceny znacznie wyższe od rzeczywistej wartości rynkowej” – pisało CBA w raporcie, który częściowo wyciekł do mediów.
Pod koniec lipca 2024 roku zarzuty w tej sprawie usłyszały dwie urzędniczki RARS.Justynie Gdańskiej, dyrektorce biura zakupów RARS oraz Joannie P., kierowniczce w tym biurze, prokuratura przedstawiła zarzut „przekroczenia uprawnień w związku z pełnieniem funkcji publicznych, które miały polegać na preferencyjnym traktowaniu niektórych kontrahentów”.

Michał K. i Paweł Szopa wyjechali z Polski. 22 sierpnia prokuratura ogłosiła, że zebrany materiał pozwala na postawienie im „zarzutów brania udziału w zorganizowanej grupie przestępczej oraz przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków w celu osiągnięcia korzyści majątkowej”.

Michał K. został zatrzymany w Londynie i czeka na posiedzenie sądu w sprawie o ekstradycję. Z kolei Paweł Szopa, według ostatnich doniesień, ma ukrywać się w Ameryce Południowej w którymś z krajów niemających umowy ekstradycyjnej z Polską. Domaga się listu żelaznego.

Wirtualna Polska rozmawia z Justyną Gdańską.

Paweł Wiejas, Wirtualna Polska: Michał K., były szef RARS po ucieczce z Polski został zatrzymany w Londynie i przebywa w areszcie. Paweł Szopa, który na kontraktach z RARS zarobił fortunę, uciekł z Polski i jest ścigany czerwoną notą Interpolu. A Justyna…

…zanim użyje pan skrótu mojego nazwiska, chcę powiedzieć coś, co jest dla mnie niesłychanie ważne.

Nazywam się Justyna Gdańska, byłam dyrektorem biura zakupów w Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych. W lipcu 2024 roku usłyszałam zarzut, tu zacytuję: „przekroczenia uprawnień w związku z pełnieniem funkcji publicznych, które miały polegać na preferencyjnym traktowaniu niektórych kontrahentów”. Pragnę przeprosić za swoje postępowanie, którego się wstydzę i bardzo żałuję. Wiem, że zawiodłam, a brak odpowiedniej refleksji na czas przynosi konsekwencje, które ponoszę ze skruchą.

„Przeprosić za swoje postępowanie”. Za co konkretnie?

Do mnie należało nadzorowanie całego biura i to, co zrobiłam…

Czyli?

Na wstępnie zastrzegę, że nie mogę mówić publicznie o wszystkich szczegółach, bo w tej sprawie toczy się śledztwo.

O tym, jaki był ciąg wydarzeń, który sprawił, że Justyna Gdańska znalazła się w obecnej sytuacji, chyba możemy porozmawiać. Jak pani trafiła do RARS?

Wiosną 2020 roku miałam wrócić po urlopie macierzyńskim do pracy w banku PKO BP, ale okazało się, że moje stanowisko jest już zajęte. Zaproponowano mi nowe, poniżej moich kompetencji i poza Warszawą. Rozstaliśmy się za porozumieniem stron.Rynek pracy wtedy nie istniał, bo było to dwa miesiące po wybuchu pandemii. Już po odejściu wykonałam kilkadziesiąt telefonów, żeby się pożegnać. Jeden z dyrektorów, pierwszy, z którym współpracowałam w Warszawie, powiedział mi: „Zaraz, zaraz, jest dla ciebie miejsce”.

Dyrektor, o którym pani mówi, to Maciej Wyszoczarski?

Tak. W kwietniu, po jakichś dwóch dniach od wysłania CV, byłam na rozmowie rekrutacyjnej w Agencji Rezerw Materiałowych (ARM przekształcona została w RARS). Zaraz po niej dostałam stanowisko głównego specjalisty w biurze zakupów. I zaczęłam pracować z marszu.

Rekrutację prowadził prezes Michał K., czyli kolejny pani znajomy?

Dopiero wtedy go poznałam. W PKO BP, w którym też kiedyś pracował, nasze drogi się mijały. Nieprawdą jest, co również wyczytałam w publikacjach medialnych, że byłam koleżanką premiera Mateusza Morawieckiego. Jego nie poznałam nigdy.

Nigdy i w żadnych okolicznościach? Premier Mateusz Morawiecki nie wpływał na decyzje zakupowe w RARS, nie mieliście kontaktu?

Z premierem kontaktu nie miałam.

Z tego, co pani mówi, to praca znalazła panią, nie pani pracę. I to po znajomości.

Nie mogę zaprzeczyć. W tamtym czasie spadła mi po prostu z nieba.

Do RARS można było się dostać bez polecenia?

Mogę mówić tylko o swoich odczuciach, a nie o pełnej wiedzy. Większość osób została z Agencji Rezerw Materiałowych. Ja przyszłam w kwietniu 2020 roku, nie przypominam sobie ogłoszeń o naborze w maju czy w czerwcu. Na głowie mieliśmy zresztą ważniejsze sprawy niż roztrząsanie, kto jest skąd. Nie wiadomo było, w co ręce włożyć. Najpierw zakupy covidowe, potem – dla żołnierzy na granicy polsko-białoruskiej, a potem wojna w Ukrainie. Terminy na realizację były krótkie, towaru na rynku mało, więc pracowaliśmy po kilkanaście godzin i to stacjonarnie. Nawet w lockdownie.

Wielu ludzi tak pracowało.

Nie mówię tego po to, żeby wyjść na bohaterkę. Nie aspiruję. Pokazuję jedynie, że w RARS mogłoby pracować i dwa razy więcej ludzi, a i tak byłoby za mało. Żeby to wytrzymać, trzeba było mieć pasję i dużą odporność na stres. Działaliśmy w trybie kryzysowym.

Nie wygląda na to, że pani obecne kłopoty są efektem pasji.

Uważam, że RARS zrobiła wiele dobrego, nie jest to jednak żadne usprawiedliwienie dla nieprawidłowości, które trzeba rozliczyć.

Jak wyglądało podporządkowanie służbowe?

Na górze drabinki stał premier nadzorujący departament instrumentów rozwojowych KPRM. Stamtąd decyzje tworzące płynęły do prezesa RARS. W czasie, gdy zostałam dyrektorem biura zakupów RARS, departamentem instrumentów rozwojowych kierowała pani minister Izabela Antos. Potem polecenia schodziły niżej do dyrektorów, w tym do dyrektora biura zakupów, w którym pracowałam. Od dyrektora biura do kierowników, a potem do kupców. Strukturę samego RARS zreformował prezes po objęciu stanowiska.

Mówi pani o Michale K.?

Tak. Zakupy dotyczące rezerw były przekazywane w trybie niejawnym z KPRM, pozostałe realizowaliśmy w przetargach publicznych. Każdy miał więc swojego szefa. Prezes też nie miał decyzyjności w każdej sprawie. Ostateczny stempelek na decyzjach kierunkowych stawiał KPRM.

Tak było choćby z opisywanymi już wielokrotnie zakupami wózków dla osób niepełnosprawnych do wypożyczalni? Nie dziwiło pani, że są zakupem strategicznym?

Moje zdziwienie lub jego brak nie ma tu nic do rzeczy. Nikt na górze nie musiał przedstawiać uzasadnienia. RARS jest agencją wykonawczą i nie ma kompetencji pytać, dlaczego ma zakupić to czy tamto. Jest decyzja w trybie niejawnym i koniec. W przypadku, o którym pan wspomniał, wszystkie zakupy były konsultowane z Ministerstwem Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej przed zatwierdzeniem rekomendacji.

Kiedy pani wspięła się w agencyjnej hierarchii?

W prima aprilis roku 2022. Ze stanowiska dyrektora biura zakupów RARS odszedł wtedy mój zwierzchnik, który przeszedł do spółki Polskie Porty Lotnicze. Zastąpiłam go z jego pełnym poparciem. I on, i prezes Michał K. doceniali moje kompetencje, czego zresztą nie ukrywali od początku mojej pracy w agencji.

Mówi pani o Hubercie B.? On również miał przeszłość w PKO BP, a z wycieków z akt śledztwa wynika, że miał pani proponować łapówkę w późniejszym czasie, gdy już nie było go w RARS.

Powtarzam, że nie zamierzam odnosić się w żaden sposób do pytań związanych ze śledztwem, a tym bardziej do takich, które bazują na przeciekach.

Nie skusiła się pani?

Prokuratura badała czy kiedykolwiek przyjęłam jakąkolwiek korzyść – czy to finansową, czy w formie innych benefitów. Nie przyjęłam. Nie jestem więc do końca zdegenerowana (to jedyny moment, kiedy Justyna Gdańska się uśmiecha – red.).

Dopiero po objęciu posady dyrektorskiej przeszła pani z Michałem K. na ty?

Tak, stało się to dopiero wtedy, ale nasze relacje, choć siłą rzeczy widzieliśmy się częściej, były czysto służbowe. Żadnych spotkań towarzyskich. Co najwyżej dzieliłam się jakimś prywatnym kłopotem, który chwilowo mógł mi utrudnić pracę.

Z góry widać więcej. Po awansie zaczęła pani dostrzegać sygnały świadczące, że w RARS może dochodzić do jakichś nieprawidłowości przy realizacji zleceń dla agencji? Że przepłacacie za zakupy, że faworyzowani są konkretni dostawcy?

Przez pierwsze kilka miesięcy wszystko było w porządku. Ze względu na toczące się śledztwo nie mogę odpowiedzieć bardziej szczegółowo.

Co pani zrobiła?

Towarzyszyło mi zdziwienie i wewnętrzna niezgoda na to, co widzę. Teraz zabrzmi to przynajmniej dziwnie, ale proszę uwierzyć, że jestem osobą uczciwą.

W tych okolicznościach ma pani rację, jeśli chodzi o wydźwięk. „Wewnętrzna niezgoda” była wszystkim?

Zdarzało się, że dzieliłam się uwagami, ale nie było na to dużej przestrzeni.

Z kim się pani nimi dzieliła?

To już wynika ze służbowej hierarchii, którą omówiłam.

Jeśli uwagi nic nie dawały, może trzeba było iść na policję lub do służb specjalnych?

Z perspektywy kanapy łatwo mnie krytykować i udzielać porad po czasie. Zapewniam, że gdyby do takiej sytuacji doszło teraz, nie wahałabym się ani przez moment. Wtedy okoliczności były takie, że po pierwsze nie mogłam pozwolić sobie na utratę pracy, a po drugie nie wiedziałam, komu miałabym zaufać. Przypominam jeszcze raz drabinkę kończącą się na politykach wysokiego szczebla. Nie znałam nikogo w służbach, a jeślibym znała i poszła, to jaką miałam gwarancję, że nie dowiedzą się o tym zainteresowane osoby?

„Zainteresowane osoby” to kto? Michał K.? Sam premier Morawiecki? Ludzie z jego otoczenia?

Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie ze względu na prowadzone śledztwo.

Czy obawiała się pani, że zainteresowani, kimkolwiek byli, mieliby dostęp do tego, co pani by zeznała?

Nie odpowiem na to pytanie.

Jeśli czuła się pani taka bezradna, to może mogła pani choć zmienić pracę?

Nie zmieniłam i teraz to bezprzedmiotowe rozważania. A gdybym nawet ją zmieniła, mając wiedzę, którą miałam, to co by się stało? To też pytanie bez odpowiedzi, a wyobraźnia podpowiadała mi róże scenariusze, a każdy dla mnie bardzo zły. Dobrych nie dostrzegałam.

Czy ktoś spoza „drabinki” w ogóle kontrolował to, co robicie?

CBA było informowane o wszystkich większych transakcjach. W kilka miesięcy po objęciu przez mnie stanowiska zaczęły się też różne kontrole, głównie NIK. Bywało, że równocześnie było ich siedem, może dziewięć.

Wykryły jakiekolwiek nieprawidłowości?

Gdy coś budziło zastrzeżenia, ale drobne, to kontrolujący przyjmowali nasze wyjaśnienia. Pierwsze zarzuty pojawiły się w kontroli budżetowej w 2024 roku. Ze względu na to 26 kwietnia otrzymałam wypowiedzenie, choć za zadania związane z budżetem przecież nie odpowiadałam. Przedstawię swoje argumenty w Sądzie Pracy. To był czas, gdy RARS miał przejść pod kontrolę MSWiA.

Jak określiłaby pani swoje kontakty z poszukiwanym przez Interpol biznesmenem Pawłem Szopą?

Były czysto służbowe w siedzibie agencji.

„Opór wewnętrzny” pewnie znów się u pani pojawił?

Proszę nie kpić. Wydatkowania dla niego setek milionów złotych nie da się ani obronić, ani uzasadnić, ani usprawiedliwić. Nic więcej – poza tym, że starałam się unikać z nim kontaktu – nie zdradzę. To jednak właśnie po zakupie agregatów od Szopy powiedziałam „dość” i nie zrealizowałam kilku zadań.

Jakich?

Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie.

Szopa na zdjęciach z premierem Morawieckim. Szopa na zdjęciach z prezydentem Andrzejem Dudą. Potem ten sam Szopa zgarnia od RARS setki milionów przy pani milczącej akceptacji. Kto za nim stał?

Nie wiem.

„Na jednym ze spotkań na stronę wziął mnie ówczesny prezes [Agencji Rozwoju Przemysłu – red.] Cezariusz Lesisz. I wprost oświadczył, że oczekuje, iż będziemy zamawiali sprzęt od spółek Pawła Szopy” – to cytat z Huberta B., pani poprzednika, który opublikował Onet.

Proszę pytać o to Huberta B.

To może pani choć powie, czy jedynie w przypadku Pawła Szopy RARS kredytował działalność dostawcy?

Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie.

A o karteczkach, na których prezes Michał K. miał przekazywać, kto ma dostać zlecenie, też pani nic nie powie? Informacja o nich już wyciekła do mediów.

Nie. Już się nauczyłam, jak łatwo coś nadinterpretować. Apeluję do mediów: nie skracajcie mojego nazwiska, nie nakładajcie mi opaski na oczy i przede wszystkim zachowajcie rzetelność dziennikarską.

Powtórzę pytanie: otrzymywała pani polecenia służbowe na karteczkach od Michała K., które później były niszczone?

Nie mogę odpowiedzieć.

„Jak wynika z analizy treści utrwalonych rozmów, Paweł P. zgodził się na prowadzenie działań mających na celu wyprowadzenie środków finansowych z RARS” – to kolejny cytat, tym razem z raportu CBA, który również przytoczył Onet.

Czytałam, ale nie skomentuję.

Pani była w jakikolwiek sposób zależna w RARS od Pawła P.?

Chyba w lutym 2023 roku on został pełnomocnikiem prezesa RARS do spraw zakupów. Formalnie nie był moim szefem, raczej pełnił rolę równorzędną, choć były sytuacje, w których mógł mi zlecać sprawy. Pełnił też rolę koordynatora w sprawach, które dotyczyły zakupów realizowanych przez kilka biur.

Jakie sprawy?

Proszę nie naciskać. Zakupy realizowaliśmy w trybie zastrzeżonych decyzji.

To pytanie, nie naciski. Jakie?

Nie mogę odpowiedzieć.

Jego rozmowy z żoną Anną, która w przeszłości była asystentką premiera Morawieckiego, pewnie też pani czytała? Wynika z nich, że doskonale wiedzą o okradaniu RARS.

Tak, czytałam. Poproszę o inne pytanie.

Po odmowie wykonania zadań nie było konsekwencji służbowych, których tak się pani obawiała wcześniej?

Nie było. Nikt nie zmuszał mnie do ich realizacji. Mogę tylko spekulować, co było powodem. Może po prostu moja wiedza była już zbyt duża, żeby, ot tak, się mnie pozbyć. Tyle że wtedy i tak było już za późno, żebym uniknęła odpowiedzialności. A 8 grudnia, tuż przed zmianą władzy, CBA zaczęło przeszukania i u pracowników RARS – w tym u mnie – i w samej siedzibie agencji. Potem zaczęły się przesłuchania w Warszawie i Rzeszowie. Wzywali wszystkich, tylko nie mnie, choć się spodziewałam, że ja zostanę przesłuchana raczej szybciej niż później.

Może pomyślała pani jednak: o mnie nic nie wiedzą?

Byłoby to naiwnością. 4 lipca CBA przyszło i po mnie. Pomyślałam sobie: wreszcie.

Spodziewała się pani, że zostanie aresztowana?

Jakoś w czerwcu Michał [Michał K. – red.], wówczas już odwołany z RARS, polecił mi adwokata, który w ogóle nie poruszał ze mną kwestii ewentualnego zatrzymania. Dlatego gdy po przewiezieniu do prokuratury w Katowicach, która prowadzi śledztwo, usłyszałam, że mogę zostać aresztowana, byłam w szoku. Wiedziałam, w czym uczestniczyłam i co zrobiłam, ale byłam przekonana, że będę odpowiadać z wolnej stopy. Posiedzenie aresztowe miało się odbyć następnego dnia. Gdy czytaliśmy z adwokatem akta, zauważyłam, że notuje wszystko, tylko nie to, co jest związane ze mną. Zapytałam: „Będzie pan jutro ze mną?”. Odpowiedział zmieszany, że ma pilną sprawę do załatwienia w Warszawie, ale na rano wróci. Wtedy zrozumiałam, że jestem zdana na siebie i że on, jeśli kogoś reprezentuje, to raczej nie mnie. Zwolniłam go w piątek z samego rana, a na posiedzenie aresztowe musiałam iść sama.

Co – poza aresztowaniem – wywarło na pani największe wrażenie?

Gdy człowiekowi odbierają dowód osobisty, to tak, jakby przestał istnieć. Nie zapomnę też wizyty na SOR, gdzie zawieźli mnie funkcjonariusze CBA na badania przed odwiezieniem do aresztu. I kajdanek na rękach i nogach podczas transportowania później – taka jest procedura.

A jak wyglądały pierwsze chwile w areszcie?

Rewizja osobista, piętrowe łóżka, pięcioosobowa cela. Dziewczyny nawet nie musiały pytać, za co tam jestem. Po trzech dniach marzyłam o zmianie ubrania i kąpieli, więc gdy brałam prysznic, one przeczytały moje dokumenty, które wzięłam ze sobą z sądu. Wiem, że to zrobiły, bo ja jestem leworęczna i układam wszystko w określony sposób. Wróciłam, a one leżały ułożone z innej strony. Nie zapomnę też nigdy okna przysłoniętego matową pleksi. Niby jest dzień, a nie można zobaczyć słońca. W areszcie nie można też z nikim kontaktować się telefonicznie. Godzina spaceru i tyle, wychodziłam zawsze bez względu na pogodę.

Areszty tymczasowe potrafią w Polsce zamienić się w lata. Pani wyszła po pięciu tygodniach. Szybko.

Dla mnie to była wieczność. Wiem, co zrobiłam i na czym polega moja wina.

Wina, czyli przestępstwo.

Tak, przekroczyłam uprawnienia. Zrozumiałam, że jedynie opisując prokuratorowi to, co robiłam, zmażę choć część winy.

Brzmi to tak, jakby poszła pani na współpracę.

Tylko tak mogę naprawić w jakimś stopniu to, co się stało za sprawą mojej akceptacji. Nie jest raczej tajemnicą, że prokuratura dysponuje zeznaniami nie tylko moimi, ale kilkudziesięciu innych osób. Pozycjonowanie mnie jako tej, której zeznania są kluczowe, jest zdecydowanie na wyrost. Interpretacje, zgromadzenie dowodów to już zadanie prokuratury.

Michał K., były już prezes RARS, wyjechał z kraju i został zatrzymany dopiero w Londynie. Szopy poszukuje Interpol. Pani nikt nie radził: „Justyna, wyjedź”?

Słyszałam coś podobnego.

Od kogo?

Nie mogę odpowiedzieć.

Dlaczego pani nie skorzystała z porady?

Gdy usłyszałam, że Michał chciał wyjść z aresztu za 200 tys. funtów kaucji, zdębiałam. Tak samo, jak moje najwyższe zdumienie wywołały poręczenia polityków świadczące o nieskazitelności Michała [w Londynie była wicepremier w rządzie PiS Jadwiga Emilewicz i Michał Dworczyk, były szef Kancelarii Premiera – red.]. Wracając do pieniędzy: o takiej sumie zwykła urzędniczka, jak ja, mogłabym tylko pomarzyć. Za co niby miałabym się ukrywać? Ale nawet gdybym miała ogromne pieniądze, nie wyjechałabym. Ucieczka nie leży w moim charakterze…

Poetycko i wzniośle.

No dobrze, to nie jest najważniejszy powód, choć – wierzy pan czy nie – prawdziwy. Pamięta pan konferencję Mateusza Morawieckiego, na której mówił o mnie?

O to chodzi: „To kobieta, która samotnie wychowuje dziecko. Toczy spór z byłym mężem o to dziecko, wzięta została do typowo wydobywczego aresztu. Niech wszystkie panie, matki, się zastanowią, co zrobi matka odłączona od dziecka”? Morawiecki mówił też o „psychicznych torturach” i „zbirach Bodnara i Tuska”.

Tak, to ta konferencja. Gdy ją odsłuchałam, byłam wściekła. Nie upoważniłam byłego premiera Polski do zajmowania się moim życiem. Przecież on pewnie do niedawna nie wiedział nawet o moim istnieniu, a tu wyciąga coś, czego sama nigdy nie opowiadałam na forum. Dotychczas ani razu w ciągu naszej rozmowy nie zasłaniałam się dzieckiem. Nie chcę tym grać. Jakie tortury? Jakie zbiry? Ani przez chwilę nie czułam się zastraszana, poniżana, szantażowana. Jestem profesjonalistką i w czasie tych pięciu tygodni też widziałam profesjonalistów, choć okoliczności nie były dla mnie miłe. Znalazłam się w miejscu, w którym powinnam się znaleźć. Złe traktowanie mnie przez służby to bzdury.

Domyśla się pani, kto dostarczył premierowi osobiste informacje o pani?

Tak, ale pewności nie mam. W pracy wiedział o tym jakiś krąg osób, a chyba tylko jedna mogła dotrzeć do premiera.

Przeszło pani przez myśl, że została kozłem ofiarnym?

Michała wspierali politycy najwyższego szczebla. W mojej obronie nie stanął nikt. Więc tak, wielokrotnie myślałam, że jestem kozłem ofiarnym. Tyle że jeśli ktoś uwierzyłby, że urzędnik średniego szczebla mógłby latami odgrywać pierwszoplanową rolę w tym, co stało się w RARS, musiałby być szalony.

Grozi pani do 10 lat więzienia.

Mam 39 lat. Przerażająca wizja. Zaznaczam, że nie szukam miejsca, w którym chciałabym się wypłakać, jaka to jestem nieszczęśliwa. Nie robię z siebie ofiary. Jestem świadoma tego, co zrobiłam. Jestem wdzięczna mojej rodzinie i przyjaciołom, że mnie nie skreślili. Jest grono bliskich mi osób, które mimo wszystko we mnie wierzą.

źródło:wp.pl