Jak rozmawiać z pacjentem przerażonym pandemią? Eksperci radzą mówić prawdę o zagrożeniu
Nie czeka nas raczej epidemia zaburzeń lękowych i depresyjnych, ale spodziewam się wzrostu liczby takich zaburzeń – mówił o skutkach pandemii prof. Piotr Gałecki, konsultant krajowy w dziedzinie psychiatrii. Z kolei dr Marek Posobkiewicz, główny inspektor sanitarny MSWiA, zauważył, że strach jest czymś naturalnym. Czym innym jest jednak strach irracjonalny, a z nim mamy do czynienia w przypadku koronawirusa.
– Najprawdopodobniej koronawirus będzie powodował w przyszłości w naszym środowisku infekcje dróg oddechowych i niczym specjalnym nie będzie się różnił od pozostałych wirusów, które takie infekcje powodują – ocenił dr Marek Posobkiewicz, główny inspektor sanitarny MSWiA, podczas konferencji PAP „Pandemia a lęk. Czy można go opanować?” (Warszawa, 20 maja br.).
– Strach jest czymś naturalnym, czymś co pozwala przeżyć. Czym innym jest jednak strach irracjonalny, a z nim mamy często do czynienia w przypadku koronawirusa. Wiele osób na świecie, w tym i lekarze, zachowuje się tak, jakbyśmy do ubiegłego roku nie mieli chorób zakaźnych, żadnych wirusów i bakterii. Tak naprawdę jest wiele wirusów groźniejszych niż SARS-CoV-2 – przekonywał Marek Posobkiewicz.
Sytuacja opanowana. Co to znaczy?
Jeśli chodzi o koronawirusy, siedem z nich jest patogennych dla człowieka. W 2002 roku mieliśmy do czynienia z SARS, który miał śmiertelność ok. 9 proc., zakażonych potwierdzonych przypadków było ok. 8 tys.; dekadę później MERS – śmiertelność była dużo większa, bo wynosiła ok. 35 proc., ale zakażeń było dużo mniej, ok. 2 tysięcy osób – kontynuował.
– W przypadku obecnego koronawirusa mamy do czynienia z niewielką zjadliwością i niską śmiertelnością, ale wirus – poprzez osoby skąpo objawowe bądź bezobjawowe – jest bardzo łatwo rozprzestrzeniany w środowisku z tego względu, że nikt z nas, nie mając wcześniej kontaktu z tym wirusem, nie ma swoistej odporności – wskazywał Posobkiewicz.
Wiele państw po przejściu ciężkiej fazy zachorowań ocenia, że ma opanowaną sytuację. Zdaniem specjalisty, tak naprawdę sytuację kraj ma opanowaną wtedy, kiedy spora część młodych ludzi, którzy mają przechorować COVID-19 w sposób lekki bądź bezobjawowo, będzie miała kontakt z tym wirusem. Poprzez nabycie odporności przestają być wektorami.
– Na chwilę obecną przewagą koronawirusa SARS-CoV-2 jest to, że ludzie nie mają odporności, bo nie ma skutecznej szczepionki i nie mamy swoistego leczenia. W przypadku wirusów grypy możemy używać szczepionek, osoby zainfekowane można leczyć, tu obecnie nie ma złotego standardu – dodał.
W ogólnoświatowej panice wiele osób myśli o tym, jak się zabezpieczyć i co można zrobić, żeby ten wirus nas nie „dopadł” – stwierdził Marek Posobkiewicz i opowiedział, jak zachowują się pacjenci:
– W oddziałach zakaźnych, w których dyżuruję, widać strach pacjentów. Często osoba starsza z chorobami przewlekłymi jest najbardziej zainteresowana tym, czy ma wirusa. Tak jakby to było rozstrzygające dla zdrowia tej osoby. Oczywiście pacjent posiadający tzw. choroby współistniejące (głównie układu krążenia, układu oddechowego, cukrzycę, choroby obniżające odporność) będzie ciężej przechodzić chorobę. Może dojść do zgonów. Ale nawet osoby starsze, nawet powyżej 80 roku życia, ze stosunkowo dobrą odpornością, taką infekcję mogą przejść łagodnie.
Obostrzenia służą głównie ochronie osób wrażliwych
Przed tym wirusem powinniśmy się chronić i spowalniać jego rozprzestrzenianie się na świecie. Pod względem stricte ekonomicznym najlepszym rozwiązaniem dla każdego państwa byłoby szybkie przechorowanie dużej części społeczeństwa. Ale jednocześnie przechorowanie dużej liczby ludzi w jednym czasie powoduje to, że wiele osób z grup ryzyka, trafiłoby równocześnie do szpitali, w tym wiele wymagałoby podłączenia do respiratora. System opieki zdrowotnej mógłby tego nie udźwignąć. Dlatego wprowadzane obostrzenia służą głównie ochronie osób wrażliwych.
– Jeśli chodzi o środki ochronne, wszyscy chodzimy teraz w maseczkach. Źle noszona maseczka może powodować, że nie będzie stanowić zabezpieczenia dla nas bądź dla innych, a częste manipulowanie na twarzy ręką przy maseczce i twarzy jest zachowaniem ryzykownym – przestrzegał dr Posobkiewicz.
Obecna sytuacja wywołuje w wielu osobach niepokój i zaburzenia emocjonalne, wywołane kryzysem społecznym i zdrowotnym stanu epidemii. Jak przyznał podczas konferencji Filip Matuszewski, psycholog, koordynator linii wsparcia 800 70 2222 w Fundacji Itaka, z opcji pomocy korzystają zarówno osoby czujące bezpośrednie zagrożenie sytuacją epidemiologiczną, jak i te, które funkcjonowały wcześniej na granicy równowagi psychicznej, a podczas epidemii doświadczają silnego kryzysu.
– Najczęściej przedstawia się to u nich w postaci nasilonego lęku, przemocy, która się pojawiła lub wręcz nasiliła z powodu izolacji, kryzysu samobójczego, kryzysu relacji i problemów finansowych. Objawia się to atakami paniki, lekiem o zdrowie i przyszłość. Jest to też czasem frustracja z wprowadzonych ograniczeń oraz poczucie samotności – wymieniał psycholog.
Ekspert podał przykłady osób, które zadzwoniły na infolinię. Najczęściej pomagała im sama rozmowa. Ale zdarzały się też przypadki, jak młodego mężczyzny z zaburzeniami nastroju, który przed epidemią był pod opieką psychiatry i psychoterapeuty. W czasie pandemii jego objawy kryzysowe nasiliły się na tyle, że przejawiał myśli samobójcze. W tym przypadku zadziałano interwencyjnie.
Epidemii lęku nie będzie, ale…
Jak rozmawiać z pacjentem z nasilonym lękiem? – Trzeba przedstawić mu rzecz całkowicie obiektywnie, że mamy obecnie do czynienia z utratą poczucia bezpieczeństwa, realnym zagrożeniem, brakiem przewidywalności tej sytuacji, dłuższą perspektywą czasową i tak naprawdę jesteśmy bezradni, bo wirus jest katastrofą naturalną – mówił prof. Piotr Gałecki, konsultant krajowy w dziedzinie psychiatrii.
– To jak zareagujemy na wybuch pandemii zależy od naszych osobistych predyspozycji, doświadczeń i uwarunkowań, od społeczności w której żyjemy, od jakości służby zdrowia oraz od tego, jak bardzo zaburzenia psychiczne – w tym przypadku lęk – są stygmatyzowane w danej społeczności oraz od edukacji – dodał.
Jego zdaniem, w sposób naturalny powinniśmy spodziewać się takiej sytuacji, że jeśli będą osoby, które mają predyspozycje do zachorowania na zaburzenia lękowe lub pojawią się u nich zaburzenia lękowe i będą nieleczone, to może to skutkować w dłuższej perspektywie pojawieniem się zespołów depresyjnych: – Mamy do czynienia z obiektywnymi stresorami. Nie czeka nas raczej epidemia zaburzeń lękowych i depresyjnych, ale spodziewam się w najbliższych dwóch latach wzrostu liczby takich zaburzeń.
źródło: rynekzdrowia.pl