Ostatnia ofensywa komunistów przeciw własnemu narodowi. 41 lat temu wprowadzono stan wojenny
– Awanturnikom trzeba skrępować ręce, zanim wtrącą ojczyznę w otchłań bratobójczej walki – grzmiał w przemówieniu radiowym nadanym w pamiętną niedzielę 13 grudnia 1981 roku gen. Wojciech Jaruzelski, ogłaszając wprowadzenie w Polsce stanu wojennego i powołanie Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego. Na ulicach miast pojawiło się wojsko oraz setki czołgów i pojazdów opancerzonych. Siły bezpieczeństwa przystąpiły do rozprawy z „Solidarnością”.Był wieczór 12 grudnia 1981 roku. Warszawa. Waldemar Kuczyński, czołowy działacz „Solidarności”, zbliżał się właśnie do drzwi klatki schodowej swojego bloku, gdy zobaczył, że po schodach nadchodzi podejrzana grupa: dwóch milicjantów i osobnik, ubrany po cywilnemu, trzymający w dłoni „zakrzywione narzędzie”.
– W chwili, gdy mieliśmy się mijać, ów cywil – brodaty, szczupły brunet, pociągły na twarzy – poprosił mnie o dowód osobisty. Spytałem o przyczynę, ale nie podał mi jej, lecz ponownie zażądał dowodu. Dałem – wspominał po latach opozycjonista. – Tajniak przeczytał moje nazwisko i spytał, czy to jestem ja. Potwierdziłem. W tym momencie dwaj mundurowi energicznie chwycili mnie pod ramiona, ostrzegając, bym nie próbował się wyrwać. Zrozumiałem! Zrozumiałem wszystko w jednym mgnieniu! Te milicyjne ręce pod moimi pachami były jak olśnienie, straszne olśnienie.Jakiś czas później toruńska Służba Bezpieczeństwa ruszyła, by aresztować Zbigniewa Iwanowa, wiceprzewodniczącego miejscowego Zarządu Regionu „Solidarności”. Nie poszło im tak łatwo. – Spróbowali wziąć drzwi [mieszkania] z rozpędu. Nie udało się. Ściągnęli pomoc z łomem – relacjonował Iwanów. – Wyważali drzwi do trzeciej nad ranem. Gdy wybili dziurę przy zamku, Janusz z Jurkiem chwycili łom i chcieli wciągnąć go do środka. Przez chwilę się przeciągali, lecz ubecji było więcej i musieli odpuścić.
Gdy w nocy z 12 na 13 grudnia, w ramach operacji o kryptonimie „Jodła”, esbecy i milicjanci aresztowali tysiące czołowych działaczy „Solidarności”, na ulice polskich miast w pośpiechu wysyłano wojsko. Wybudzeni szeregowi nie wiedzieli do końca, co się święci.
– Czwarta rano. Alarm! Zbiórka przy sprzęcie. Rozkaz: do wozów! – opowiadał żołnierz jednego z garnizonów na Śląsku. – Każdy jak stoi, często mundur na piżamie. Mróz: – 20 stopni. Znowu na poligon? Po godzinie zorientowaliśmy się, że tym razem nie jedziemy na ćwiczenia. Co się dzieje? Włączamy radio – Głos Ameryki mówi o ogłoszonym w Polsce stanie wyjątkowym. Później Polskie Radio i Jaruzelski. Co to będzie? Wojna? Z kim?
Te pytania po najciemniejszej nocy w naszej najnowszej historii zadawały sobie miliony zdezorientowanych Polaków. Rozpoczynał się stan wojenny, ostatnia ofensywa komunizmu między Bugiem a Odrą.
Topór wisiał od dawna
Sympatyzujący z opozycją antykomunistyczną pisarz Jan Józef Szczepański po zapoznaniu się z deklaracją Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego z 13 grudnia 1981 roku pisał z gorzką ironią: „Wśród [wymienionych w dokumencie] zakazów, obejmujących niemal wszystkie dziedziny życia społecznego, dziwnie, w tym mroźnym dniu, brzmiał zakaz używania kajaków i wszelkich łodzi na rzekach i jeziorach. Uświadomiło nam to, że topór, który spadł na nasze barki, wisiał nad nami, gotów do ciosu, od bardzo wielu miesięcy”. Nie mylił się.Władze PRL rozważały wprowadzenie stanu wojennego od początku tzw. Karnawału „Solidarności”, czyli od podpisania Porozumień Sierpniowych w lecie 1980 roku. Potężny – liczący przeszło 9 milionów członków, czyli 1/5 całej ówczesnej populacji kraju – całkowicie niezależny związek zawodowy był im solą w oku. Kierowany przez Lecha Wałęsę ruch nie dość, że był, z ich perspektywy, niebezpiecznie prodemokratyczny w duchu, to jeszcze wymuszał na nich kompromisy, przy pomocy kolejnych masowych akcji strajkowych, rozregulowujących i tak już będącą w opłakanym stanie gospodarkę. Sekretarze z Warszawy wiedzieli, że na dalszą erozję ich politycznego monopolu nie mogą sobie pozwolić. Jeśli ustępowali „Solidarności”, to tylko taktycznie, szykując kontratak.
Ku siłowej rozprawie z opozycją pchali przywódców Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej towarzysze z Moskwy. Już w 1980 brutalnej pacyfikacji „samoograniczającej się rewolucji” „Solidarności” domagali się Leonid Breżniew, I sekretarz Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, a także Jurij Andropow, szef KGB.Tymczasem peerelowskie elity władzy były podzielone w kwestii obrania najskuteczniejszej taktyki w walce z opozycją. Początkowo górą była frakcja „gołębi”. Stanisław Kania, który zastąpił Edwarda Gierka w fotelu I sekretarza PZPR we wrześniu 1980 roku, należał do zdecydowanych przeciwników masowych represji i ostrych środków. Uważał, że NSZZ „Solidarność” można osłabić przy użyciu dwóch narzędzi. Z jednej strony, agenci Służby Bezpieczeństwa wewnątrz związku (było ich około 1800) mieli podsycać animozje i konflikty wewnętrzne wśród opozycjonistów. Z drugiej strony, cały medialny aparat propagandowy miał pokazywać „S” jako czynnik paraliżujący normalne funkcjonowanie kraju, by zniechęcić do niej społeczeństwo.
Towarzysze radzieccy tymczasowo dali Kani kredyt zaufania. Jednak w lecie 1981 roku – gdy okazało się, że jego taktyka w żaden sposób nie osłabia antykomunistycznej opozycji – wycofali je. Po paru miesiącach politycznych rozgrywek wewnątrz PZPR władzę przejęła faworyzowana przez Moskwę frakcja „jastrzębi” z gen. Wojciechem Jaruzelskim na czele. W październiku 1981 roku zastąpił on Kanię na stanowisku I sekretarza PZPR, zachowując funkcję premiera i szefa MON.Jaruzelski nie miał wątpliwości, że wprowadzenie w Polsce stanu wojennego to ostatnia szansa dla reżimu, by zachować władzę. Kierowany przez niego resort oraz MSW przygotowywały się do tego scenariusza już od jesieni 1980 roku pod nadzorem marszałka Wiktora Kulikowa, dowódcy wojsk Układu Warszawskiego, i jego sztabu.
We wrześniu 1981 roku w Związku Radzieckim wydrukowano, a następnie przewieziono do Warszawy, około 100 tysięcy egzemplarzy obwieszczenia o wprowadzeniu stanu wojennego. Od połowy października do akcji przygotowywano wojsko, a oddziały ZOMO przechodziły intensywne ćwiczenia w zakresie walki z tłumem. Wreszcie w więzieniach zrobiono miejsce dla tysięcy działaczy opozycji, których zamierzano aresztować wedle obszernych list proskrypcyjnych.
Ostatecznie Biuro Polityczne KC PZPR zaakceptowało decyzję o wprowadzeniu stanu wojennego na posiedzeniu 5 grudnia 1981 roku. Kilka dni później ustalono jego rozpoczęcie na noc z 12 na 13 grudnia 1981 roku.
„Awanturnikom trzeba skrępować ręce”
Siły antykomunistyczne – „Solidarność”, ruchy opozycyjne i Kościół – nie spodziewały się wprowadzenia stanu wojennego. Ich czujność była uśpiona przez nadmiar bodźców. – Od lata 1980 roku panował w Polsce właściwie permanentny stan niepokoju, wzmagany przez pogłębiające się trudności życia codziennego. Często powtarzające się okresy mobilizacji i wzrostu poczucia zagrożenia w pewnym sensie uczyniły ludzi obojętnymi na sygnały o planowanych działaniach władz – wyjaśniał prof. Andrzej Paczkowski w książce „Wojna polsko-jaruzelska”.
Operacja o kryptonimie „Jodła”, czyli akcja internowania kluczowych opozycjonistów, rozpoczęła się jeszcze przed północą z 12 na 13 grudnia 1981 roku. Do rana milicjanci i funkcjonariusze SB aresztowali 3173 osoby. Główne uderzenie nastąpiło w Gdańsku, gdzie zatrzymano 30 członków Komisji Krajowej Solidarności oraz jej doradców, w tym m.in. Jacka Kuronia.
Jednocześnie trwała operacja „Azalia”. Siły MSW i wojsko zajęły obiekty Polskiego Radia i Telewizji Polskiej oraz zablokowały łączność telefoniczną w całym kraju.
13 grudnia o godzinie 6 rano gen. Jaruzelski ogłosił stan wojenny i przejęcie władzy przez 21-osobową Wojskową Radę Ocalenia Narodowego, w której znaleźli się m.in. gen. Czesław Kiszczak (szef MSW) i gen. Florian Siwicki (szef Sztabu Generalnego).- Trzeba powiedzieć: dość! Trzeba zapobiec, zagrodzić drogę konfrontacji, którą zapowiedzieli otwarcie przywódcy „Solidarności” – grzmiał oskarżycielsko w przemówieniu. – Instynkt samozachowawczy narodu musi dojść do głosu. Awanturnikom trzeba skrępować ręce, zanim wtrącą ojczyznę w otchłań bratobójczej walki.
W myśl tego hasła w całej Polsce do akcji wkroczyły oddziały ZOMO, które zajęły lokale zarządów regionalnych „Solidarności”, aresztując przebywające tam osoby i zabezpieczając znalezione urządzenia łącznościowe i poligraficzne.
Do miast skierowano pancerne i zmechanizowane oddziały wojska i sił MSW, które umieszczono przy najważniejszych węzłach komunikacyjnych, trasach wylotowych, głównych skrzyżowaniach, gmachach urzędowych i innych obiektach strategicznych. Stali się tam na kilkanaście miesięcy stałym elementem krajobrazu.Dekret o stanie wojennym zawieszał wszystkie podstawowe prawa i wolności obywatelskie. Wprowadzono tryb doraźny w sądach, zakazano strajków, demonstracji, a milicja i wojsko miała prawo każdego legitymować i przeszukiwać. Poza tym wprowadzono godzinę milicyjną od 22:00 do godz. 6:00 rano. Na każdy wyjazd poza miejsce zamieszkania konieczna była wystawiona przez władzę przepustka. Korespondencja pocztowa podlegała oficjalnej cenzurze. Wyłączono także telefony, uniemożliwiając między innymi wzywanie pogotowia i straży pożarnej. Większość kluczowych instytucji i zakładów pracy została zmilitaryzowana. Nadzór nad nimi sprawowało 8 tys. komisarzy wojskowych.
„Wujek” i krew w Lubinie
Ogółem podczas stanu wojennego internowano aż 10 tys. działaczy „Solidarności” i innych grup opozycji antykomunistycznej. Lech Wałęsa został potraktowany przez władze w szczególny sposób. Odizolowano go od reszty kolegów z „S” w ośrodku rządowym w Arłamowie. Ponadto, dla efektu propagandowego, aresztowano też prominentów z poprzednich ekip rządzących PRL, w tym między innymi Edwarda Gierka (byłego I sekretarza PZPR) i Piotra Jaroszewicza (byłego premiera).
Najbardziej krwawym aktem tego mrocznego czasu była pacyfikacja strajku w katowickiej kopalni „Wujek”, do której doszło 16 grudnia 1981 roku. Zomowcy otworzyli wówczas ogień do górników, zabijając dziewięciu, a raniąc 23 z nich.
31 sierpnia 1982 roku działająca w podziemiu „Solidarność” zorganizowała w całym kraju manifestacje z okazji drugiej rocznicy porozumień sierpniowych. Zostały one spacyfikowane przez władze. Szczególnie brutalny przebieg miała operacja sił bezpieczeństwa w Lubinie, gdzie zastrzelono trzy osoby.
Szacuje się, że pod rządami WRON, w różnych okolicznościach, zginęło ogółem około 100 osób, a kilkaset odniosło rany.
„Słuszna decyzja”
Stan wojenny został zawieszony 31 grudnia 1982 roku, a zupełnie zniesiono go 22 lipca 1983 roku. Jaruzelski nie osiągnął swoich celów.
Nie zatrzymał gospodarczej zapaści, w jakiej pogrążała się Polska. Wręcz ją pogłębił, ponieważ efektem było wprowadzenie przez Stany Zjednoczone sankcji ekonomicznych przeciwko PRL. Ponadto kampania represji doprowadziła do ostatecznego rozdźwięku pomiędzy władzami a społeczeństwem. Komuniści nigdy już nie odzyskali pierwotnego poziomu zaufania. Wreszcie „Solidarność”, chociaż przejściowo ją osłabiono, nadal działała. Słowem, WRON i Jaruzelski jedynie przedłużyli agonię systemu o kilka lat.
Gen. Jaruzelski do końca życia utrzymywał, że musiał wprowadzić stan wojenny, bo inaczej porządek w Polsce wprowadziliby za niego towarzysze radzieccy. Od lat historycy, w tym między innymi prof. Antoni Dudek, wskazują w mediach, że te twierdzenia generała nie mają żadnego potwierdzenia w dokumentach. Mimo to – jak wykazują ostatnie badania opinii publicznej – nadal około 40 proc. Polaków uważa, że stan wojenny został wprowadzony słusznie. To chyba największy „sukces” WRON.
żródło: wp.pl