Pancerna granica na wschodzie. Biznes nie zostawia na projekcie suchej nitki
Przedsiębiorcy z Podlasia wspominają, że po zamknięciu kluczowych dla nich przejść granicznych dwa lata temu lokalny biznes praktycznie upadł. Teraz gdy rząd ogłosił decyzję o budowie Tarczy Wschód, obawiają się kolejnego ciosu. – To może tylko pogorszyć sytuację – słyszymy.Premier Donald Tusk zapowiedział, że na zwiększenie bezpieczeństwa na granicy z Rosją i Białorusią rząd przeznaczy 10 mld zł. Powstaną zapory, schrony, wysokie na 70 metrów wieże obserwacyjne, posadzone zostaną także nowe drzewa. Pojawi się monitoring i systemy antydronowe. Narodowy Program Odstraszania i Obrony Tarcza Wschód obejmie obszar o szerokości ok. 400 km.- Tarcza Wschód ma być systemem, który skutecznie odstraszy każdego, kto miałby pomysł, aby zaatakować od wschodu Polskę – deklarował szef rządu. Premier zastrzegł jednocześnie, że nie chciałby, aby turyści i mieszkańcy przygranicznych gmin „czuli się jak w jakimś krajobrazie wojennym”.
Przedsiębiorcy, z którymi rozmawialiśmy, są jednak zdania, że ta deklaracja niewiele wnosi. Mateusz Grygoruk, właściciel punktu handlowego z Białegostoku, uważa, że narracja o wojnie i obronie przed nią nie wróży dla regionu nic dobrego.
Jeżeli zaczną budować fortyfikację, to z automatu staniemy się rejonem frontowym. Kto zdecyduje się otworzyć firmę, zainwestować pieniądze, mając z tyłu głowy, że w razie wybuchu wojny cały jego dobytek zniknie z dnia na dzień? – pyta retorycznie.
Zostają kredyty i leasing. Zysków nie ma wcale
W rozmowie z money.pl przedsiębiorca mówi też, że w tym momencie ma większe problemy na głowie. W trakcie pandemii otworzył punkt, do którego obcokrajowcy mogli zamawiać towar z polskiego e-commerce. – Nakładaliśmy swoją marżę, wystawialiśmy dokumenty eksportowe. W najlepszych czasach, w 2022 r., trafiało do nas 500-600 paczek dziennie – wspomina.
Jednak gdy w listopadzie 2021 r. rząd zamknął przejścia graniczne w Kuźnicy, a kilka miesięcy później w Bobrownikach, ruch w interesie niemal stanął w miejscu. Grygoruk mówi, że w ubiegłym miesiącu musiał dopłacić do swojego biznesu 26 tys. zł. – Nie zarobiłem nawet na koszty. Od godz. 10 do 13:30 było u mnie kilku kurierów. Klienta nie zobaczyłem ani jednego – opowiada.
– Nie mamy przed sobą żadnych perspektyw. W tym miesiącu wypowiedziałem umowy dwóm pracownikom. Nie jestem w stanie ich dłużej utrzymać. Zostają kredyty, leasing na samochód i koszta. Zysków nie ma wcale – dodaje.Z handlu z mieszkańcami Rosji i Białorusi żyły przed wojną całe gminy. Zamknięcie przejść granicznych uderzyło jednak nie tylko w biznesy bezpośrednio obsługujące obcokrajowców. I nie tylko w miejscowości położone przy samej granicy. Mateusz Grygoruk opowiada, że tylko w Białymstoku z myślą o ruchu transgranicznym zbudowano siedem centrów handlowych.
– Galeria Biała w weekendy pękała w szwach, z autokarów jadących ze Wschodu wysiadały całe wycieczki. Dzisiaj centrum handlowe jest puste, po korytarzach można by jeździć quadami – opisuje.
„Żyję z rekompensat”
Pani Aneta od siedmiu lat prowadzi agencję celną w Kuźnicy. A mówiąc dokładniej – prowadziła, bo od ponad dwóch lat utrzymuje się wyłącznie z rekompensat wypłacanych przedsiębiorcom z przygranicznych gmin. Niedawno zapadła decyzja, by pomoc przedłużyć o kolejny rok. Wojewoda podlaski Jacek Brzozowski zadeklarował, że w budżecie na ten cel zostało zabezpieczonych 5 mln złotych.
Fortyfikacje? Jeżeli to dla naszego bezpieczeństwa, to nie mam nic przeciwko, choć sama nie czuję żadnego zagrożenia. Mieszkam niedaleko bariery i zupełnie mi ona nie przeszkadza. Boję się tylko, że wieść o budowie umocnień sprawi, że reszta Polski będzie na nas patrzyła jak na strefę wojny. Już teraz znajomi ze Śląska dzwonią i pytają: „Jak wy tu żyjecie”. A my żyjemy normalnie. Jak ludzie – opowiada przedsiębiorczyni.
Z jednym wyjątkiem. Biznes w Kuźnicy niemal przestaje istnieć. Sklepy zamykają się jeden po drugim. – Lokalny market zwolnił wszystkich ludzi. Z większych sklepów została tylko Biedronka. Podobno żyje z budowlańców pracujących przy rozbudowie przejścia granicznego – relacjonuje właścicielka agencji celnej.
Nasza rozmówczyni o najnowszych planach rządu dowiedziała się z mediów. – Tak samo było, gdy zamykano granicę. Wróciłam do domu z pracy, włączam telewizję, a tam mówią, że za kilka godzin przejście będzie nieczynne. Totalny chaos i zamieszanie. Nie wiedziałam nawet, czy następnego dnia pozwolą zabrać mi dokumenty z biura – wspomina.- I tak ciągniemy do teraz – kontynuuje. – Gdyby ktoś powiedział na samym początku: „Słuchajcie, nie zamierzamy otwierać tych granic”, pewnie zaczęlibyśmy zamykać swoje biznesy i zwalniać ludzi. A tak żyjemy z miesiąca na miesiąc w stanie zawieszenia – tłumaczy.
To oznaczałaby jednak konieczność przebranżowienia, a to, jak mówią nasi rozmówcy, nie wchodzi w tej chwili w grę. Mateusz Grygoruk podkreśla, że w magazynie zalega mu mnóstwo niesprzedanego towaru. Klienci nie przyjeżdżają, bo nie mogą przedostać się przez granicę. Z najbliższego otwartego przejścia granicznego z Terespolu do Białegostoku jest prawie 200 km. Na granicach tworzą się potężne kolejki, w których czas oczekiwania sięga nawet 50-60 godzin.
Pani Aneta mówi natomiast, że w jej branży zamknięcie działalności oznacza, że o powrocie firmy na rynek w przyszłości może zapomnieć. – Mamy gwarancje bankowe, pozwolenia, pracowników z państwowymi egzaminami na agentów celnych. Wszystko przepadnie – zaznacza.
Polacy zaczną zaciskać pasa?
– Sprzedaje na białostockim targowisku przy ul. Kawaleryjskiej od 17 lat. Obroty są dzisiaj mniejsze o jakieś 50-60 proc., niektórzy stracili nawet więcej. Nasz rynek nastawiony był stricte na klienta z Białorusi. Nawet godziny pracy były pod niego dostosowane – mówi nam pani Dorota. Według jej szacunków liczba umów poddzierżawy działek spadła z 1340 do 898 w niespełna trzy lata.
Przedsiębiorczyni zwraca uwagę, że nie mieszka przy samej granicy, ale boi się, że fortyfikacja regionu wpłynie na jej dochody. – Gdy ludzie słyszą o wojnie, nie są już skłonni wydawać tyle pieniędzy. Każdy oszczędza na czarną godzinę. Budowa fortyfikacji będzie przysłowiowym gwoździem do trumny dla podlaskich przedsiębiorców – zauważa.
Przedsiębiorcy chcą otwarcia granicy
– Nie oszukujmy się, cale Podlasie żyło z ruchu transgranicznego z Białorusi – mówi pani Dorota.
Otwarcie przynajmniej jednego przejścia rozwiązałoby 90 proc. problemów – wskazuje Mateusz Grygoruk.
– Funkcjonuje Koroszczyn, Królewiec, Grzechotki. Kilkadziesiąt metrów od przejścia w Kuźnicy funkcjonuje drugie – kolejowe. I jest czynne! Dlaczego tak jest? Dla nas to niepojęte – dodaje pani Aneta.
Nasza rozmówczyni opowiada, że tydzień temu brała udział w spotkaniu w Sejmie, na którym mieszkańcy przygranicznych gmin przedstawiali swoją sytuację. – Wysłuchano nas, ale nie padły żadne konkrety. Najwyraźniej musimy uzbroić się w cierpliwość – puentuje.
źródło: money.pl