Szpital Bródnowski: Dziesiątki zakażonych. „Jesteśmy w absolutnie podbramkowej sytuacji”
Blisko 80 zakażonych koronawirusem lekarzy, pielęgniarek i pacjentów w Szpitalu Bródnowskim w Warszawie. Marcin Gutowski z „Czarno na białym” dotarł do pracowniczki szpitalnego personelu, która opowiedziała, jak wirus mógł rozprzestrzeniać się po kolejnych oddziałach. Reporter sprawdził, co działo się, gdy pojawili się pierwsi chorzy i jaka jest obecna sytuacja placówki.
Szpital Bródnowski w Warszawie, jak inne tego typu placówki, ma być miejscem walki z pandemią COVID-19, ale może się okazać, że stanie się jednym z większych ognisk zakażeń w stolicy.
– Zaraz epidemia przez głupotę czyjąś rozszerzy się na cały szpital – mówi anonimowo reporterowi „Czarno na białym” pracowniczka personelu szpitala. – Dziewczyny się boją. Są zastraszone i boją się o pracę, bo nasz szpital jest zdolny do wszystkiego – dodaje.
Jak ustalił dziennikarz – w szpitalu koronawirusa potwierdzono u kilkudziesięciu osób na kilku oddziałach. – Gastrologia – 23, oddział wewnętrzny – 16, czterech na kardiologii, jeżeli chodzi o pacjentów – wylicza rzecznik prasowy Szpitala Bródnowskiego i dyrektor Śródmiejskiego Centrum Klinicznego Piotr Gołaszewski. Łącznie to 43 zakażonych pacjentów, a do tego 36 członków personelu, co daje 79 dodatnich wyników.
„Przesuwamy pielęgniarki, jesteśmy w sytuacji kryzysowej”
Jak mówi informatorka, trwogę budzi nie sama liczba zakażeń, ale sposób w jaki do nich doszło. – Problem się zaczął około 20 marca na gastrologii, gdzie lekarz miał koronawirusa. Dziewczyny z gastrologii poszły na kwarantannę, a pacjenci zostali, więc ściągali z (innych – red.) oddziałów na dyżury, na przykład w ciągu dnia z chirurgii, na noc z ortopedii, z laryngologii, z okulistyki. Po czym po trzech dniach okazało się, że kolejnych trzech pacjentów ma pozytywny wynik – mówi kobieta.
– Koleżanka poszła tam na dyżur w fizelinie, bez zabezpieczenia i pracowała tam. Miała kontakt z tą panią, gdzie był wynik pozytywny, po czym każda z dziewczyn wracała po jednym dyżurze na swój oddział – dodaje. Tak miało dojść do rozprzestrzeniania się wirusa w placówce.
Organ założycielski szpitala, czyli Mazowiecki Urząd Marszałkowski dowiaduje się o tym od nas. – O tym nie słyszałam. Przekażę zaraz do Departamentu Zdrowia – mówi rzeczniczka prasowa Urzędu Marszałkowskiego Województwa Mazowieckiego Marta Milewska.
Pracowniczka szpitala mówi, że „oddział był zamknięty w cudzysłowie”. – Ściągano pielęgniarki ze wszystkich oddziałów – podkreśla. W rozmowie z reporterem „Czarno na białym” rzecznik Szpitala Bródnowskiego potwierdza roszady w obsadzie personelu. – Oczywiście, że przesuwamy te pielęgniarki. My jesteśmy w sytuacji kryzysowej, która wymaga nagłych decyzji. Nam już brakuje ludzi, którzy mogą do naszych oddziałów pojechać – przyznaje Piotr Gołaszewski.
Personel zaczął odmawiać pracy, przeniesiono pacjentów
Kobieta pracująca w szpitalu twierdzi, że zakażonych pacjentów z oddziału gastrologii przewieziono do szpitala zakaźnego dopiero po pięciu dniach od pojawienia się wirusa, gdy personel zaczął odmawiać pracy na tym oddziale. – Odbyła się potajemnie ewakuacja w nocy do 24, tych pacjentów dopiero prawdopodobnie na Wołoską – opowiada.
Słowom tym zaprzecza rzecznik placówki. – Nigdy nie było żadnej ewakuacji. Jednorazowo najwyższa była chyba ośmiu osób (w sobotę, w oficjalnym komunikacie szpital informował o „przekazaniu” 18 pacjentów z koronawirusem – red.) . Z drugiej strony, decyzja żeby wieczorem ich przewieźć wynika z tego, że jest taka możliwość, jest płynność transportu – przekonuje Piotr Gołaszewski.
Czy rzeczywiście doszło do nocnej masowej ewakuacji pytamy w urzędzie marszałkowskim, ale jak dotąd nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Informacji na ten temat nie przekazało również Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji – organ prowadzący szpital, do którego mieli trafić zakażeni pacjenci. Rzeczniczka resortu poinformowała, że trudna sytuacja nie pozwala na wyłuskanie tak szczegółowych informacji.
– Tą windą, gdzie na blok operacyjny my jeździmy, pacjenci byli do karetek wywożeni. Z lekarzem rozmawiałam, mówi: „Ja w nocy operowałem, ja nie widziałem. Przecież ja byłem w tej windzie, przecież te wirusy są. Chorzy na blok wjeżdżali” – przytacza nasz informatorka.
„Nie każdy w szpitalu potrafi w sposób świetny założyć rękawiczki i maskę”
Część personelu medycznego zastanawia się ,czy powinna dalej pracować, bo boi się, że będzie zarażać kolejnych pacjentów. – Salowa, która ma 19 lat, w ciężkim stanie leży na Szaserów. Tydzień pracowała i zarażała, miała katar. Okazuje się, że pozytywny wynik. Ona na umowę-zlecenie pracowała i była codziennie w pracy na 12 godzin. Zarażała pacjentów i personel – mówi kobieta pracująca w szpitalu.
Zdaniem rzecznika placówki, problem leży nie w działaniach dyrekcji, ale w niepotrzebnych emocjach i braku kompetencji części personelu. – Mam ogromny szacunek do ludzi, z którymi pracuję, ale jest też pewien element samodzielności tych ludzi. Nie każdy w szpitalu potrafi w sposób świetny założyć rękawiczki i maskę. Zawsze słyszę, że czegoś jest za mało albo czegoś tam nie wyćwiczyliśmy – twierdzi Piotr Gołaszewski.
– Przecież jak nas zabraknie, to kto chorymi będzie się zajmował? Powinno się nas chronić. Na jednym odcinku na cały dzień była jedna maska. Brak sprzętu, brak wszystkiego. Pozamiatane jest wszystko pod dywan i nie ma tematu – pyta się pracownica szpitala.
W Szpitalu Bródnowskim pozostawało do wtorku siedmiu nieewakuowanych pacjentów z potwierdzonym zakażeniem koronawirusem. Zamknięty i opróżniony oddział gastrologiczny, który był pierwszym ogniskiem zakażeń, według kierownictwa placówki, lada dzień powinien na nowo zacząć funkcjonować.
„Jesteśmy w absolutnie podbramkowej sytuacji”
Dyrektor Szpitala Bródnowskiego Paweł Skowronek w programie „Koronawirus. Raport” w TVN24 przekonuje, że szpital „postępuje zgodnie z procedurami przesłanymi przez inspekcję sanitarną”. – Problem tylko jest taki, że niejednokrotnie lekarz czy pielęgniarka, czy ktokolwiek z personelu medycznego może bezobjawowo funkcjonować przez wiele dni w szpitalu i być rzeczywiście ogniskiem zagrożenia – wyjaśnia.
– Efektem tego, gdzie my zbieramy bliskie kontakty, jest lista wszystkich pacjentów i całego personelu, która jest uzależniona od emocji i oceny personelu, i niejednokrotnie nie daje stuprocentowej pewności wykluczenia wszystkich dodatkowych kontaktów – dodaje dyrektor szpitala.
Dyrektor Paweł Skowronek zwraca uwagę, że nie jest pewne, czy koronawirus rozprzestrzenił się od zakażonego lekarza gastrologii.
– Jakieś prawdopodobieństwo jest, niemniej zgodnie z procedurami zamknęliśmy od razu oddział na czynniki zewnętrzne, ponieważ cały personel został skierowany na kwarantanny i w związku z tym musieliśmy zabezpieczyć inny personel – wyjaśnia. – Żaden pacjent do wyniku pobranych próbek nie został przetransportowany ani wypisany w kierunku innego szpitala – podkreślił dyrektor placówki.
Zapytany, jak to możliwe, że pielęgniarki przemieszczały się pomiędzy oddziałami tłumaczy, że szpital w marcu miał absencję około 350 osób z różnego rodzaju powodów – głównie opieki nad dziećmi, zwolnień L4 i kwarantanny. – Stanowiło to ponad 40 procent naszego personelu. W związku z tym, że zabrakło personelu na oddziale gastrologii: pielęgniarki, sekretarki, lekarzy (…) musieliśmy w trybie półgodzinnym zorganizować opiekę nad pięćdziesięcioma pacjentami. Musieliśmy przesunąć personel z innych oddziałów, które były mniej obciążone w tym momencie, do opieki ze względu na zdrowie i życie tych pacjentów – podkreśla Paweł Skowronek.
– Ten personel staraliśmy się ograniczyć w funkcjonowaniu innych oddziałów, ale trzeba mieć świadomość, że to są olbrzymie szpitale funkcjonujące od początku w deficycie kadry i jeszcze po ujawnieniu się epidemii, duża część kadry medycznej idzie na zwolnienia czy kwarantanny, jesteśmy w absolutnie podbramkowej sytuacji: wybieramy między życiem i zdrowiem pacjentów a przesunięciem personelu z danych oddziałów – mówi dyrektor Szpitala Bródnowskiego.
Zapytany o sprzęt ochronny tłumaczy, że w momencie wykrytego pierwszego zakażenia koronawirusem cały personel otrzymał kombinezony. – Mamy jednak świadomość, że mamy setki pacjentów w szpitalu i nie jesteśmy w stanie wyposażyć, ani nie ma takich standardów, wszystkich lekarzy i pielęgniarki w taką odzież. Aczkolwiek standardem jest oczywiście zabezpieczenie w środki ochrony osobistej: gogle, maseczki, fartuch i rękawiczki. Każdy personel ma do tego dostęp i jest przeszkolony. Wprowadziliśmy ponadstandardowe zasady, że na każdego pacjenta, który jest przyjmowany na SOR kwalifikujemy do testów w kierunku koronawirusa zanim przyjmiemy go na oddział – podkreśla Paweł Skowronek.
źródło: TVN24